"Kredziarz" C.J.Tudor - recenzja przedpremierowa


 Przeglądając jakiś czas temu facebookową tablicę rzucił mi się post o "Kredziarzu" - szukano recenzentów, należało jedynie wypełnić specjalny formularz, po czym na podanego wcześniej maila miała przyjść wiadomość o tym czy zostaliśmy zakwalifikowani. Jakie było moje zdziwienie, gdy na początku stycznia otrzymałam takiego maila. Czekałam cierpliwie, aż wrócę po sesji do domu i będą mogła zagłębić się w tej lekturze. 

Może to dość nietypowe, ale chciałabym na chwilę skupić się na okładce. Nie na jej wyglądzie, a na tym jakie uczucie wywoływała u mnie, kiedy jej dotykałam. Jej inna. Specyficzna. Wiecie jakie to uczucie, kiedy piszecie kredą na tablicy a potem macie ją na dłoniach? Albo jak nie chce się sięgać po gąbkę i wycieracie swoje kredowe zapiski ręką? Jest dość nieprzyjemne, prawda? Ręcę są suche, czuje się dyskomfort. Tak, dokładnie takie uczcie towarzyszy mi, kiedy przejeżdżam otwartą dłonią po czarnej i matowej okładce. 
Czuję kredę. 
Nie wiem czy jest to specjalny zabieg, ale wywołuje u mnie lekkie dreszcze. 

"Kredziarz" to debiut C.J.Tudor, chociaż ciężko mi w to uwierzyć. 

Cała historia ma miejsce w małym miasteczku zwanym Anderbury - trochę sennym, trochę specyficznym, którego spokój został zachwiany głównie przez makabryczne odkrycie grupki pozornie niewinnych dwunastolatków. Dlaczego piszę, że głównie? Otóż to miejsce przestało być spokojne od samego początku tej książki.

Jest ona podzielona na rok 1986, kiedy główny bohater ma wcześniej wspomniane 12 lat i na rok 2016 - 30 lat później - kiedy przeszłóść ożywa, nabiera innego sensu. A zaczęło się od zwykłych rysunków kredą. 
Chociaż czy naprawdę one dały wszystkiemu początek? 

Nie ma tu wartkiej akcji, rozlewu krwi (no może trochę) czy pościgu za pościgiem. Tudor bardzo powoli odkrywa karty powodując, że czytelnik odrywa się od lektury. Tak, odrywa się, ale żeby wszystko przetrawić, przemyśleć, zrozumieć. I zaraz do niej wraca. 

Jednakże nie sam pomysł, tematyka tylko mnie zachwyciły.
Po pierwsze, Tudor świetnie "przeskakuje" z umysłu dziecka do umysłu osoby dorosłej. Śledząc poczynania naszego głównego bohatera wyraźnie czuć, kiedy mamy kontakt z młodym umysłem, nie rozumiejącym jeszcze co to karma, co jest złe a co dobre, a umysłem mężczyzny dobiegającego do wieku średniego, który przeżył już swoje.
Pod drugie, karma i ciąg przyczynowo-skutkowy. Jeśli dobrze się skupimy czytająć tę pozycję, to w dość prosty sposób opisane jest pojęcie karmy. A właściwie przedstawione - szczególnie tej, kiedy Twój zły uczynek wraca do Ciebie. Według mnie, świetnie też przekazane zostało to, jak przyczyna rodzi skutek. Jak najmniejsza decyzja może mieć ogromny wpływ na dalsze życie. Teoria chaosu. Efekt motyla. Nawet niewinna zabawa nastolatków może doprowadzić do czegoś poważnego.

Pomimo to, że preferuję szybszą akcję, to skłamałabym, gdybym nie powiedziała, że ta książka jest naprawdę dobra, chociaż nie wybitna. Dała mi do myślenia. Pokazała, jak ludzie potrafią być perfidni, niepohamowani. Nieobliczalni. Trzyma w napięciu, zaskakuje i nie pozwala od siebie odejść. 

Premiera 28 lutego, więc czatujcie na nią w księgarniach! Naprawdę jest tego warta. 

Na koniec chciałabym podzielić się z Wami dwoma cytatami, które zachwyciły mnie swoją prostotą, ale ich znaczenie jest ponadczasowe. 

" - A ty ryzykujesz?
  - Tak. Inaczej niczego nie można osiągnąć i człowiek kończy, siedząc na tyłku i zarastając mchem, zamiast naprawdę żyć."

"Zrobiło się późno, a ja się upiłem. Nikt nigdy nie znalazł odpowiedzi na dnie butelki. Ale przecież nie o to chodzi. Do dna butelki dociera się po to, żeby zapomnieć, jakie było pytanie."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

V rok farmacji - czyli czas na pracę magisterską!

Wyprawka - I rok farmacji w Lublinie

Cofnijmy się w czasie... do mojego stażu!